Oczy otwarte a przed nimi biel sufitu, to jedyne co mogę tobić. Jednym słowem kolejny dzień w szpitalu. I mimo tego że jestem (chyba) na półmetku nie wiem czy się cieszyć czy wręcz przeciwnie.
Z jednej strony tęsknię za domem, przyjaciółmi, pieskiem :-) i za przyrodą wokół jakieś mieszkam. Zaraz po takim rozmyślaniu powracają niekoniecznie przyjemne wspomnienia związane z rodziną itd...
Może to dziwnie zabrzmi, ale cieszyłem się na ten wyjazd do szpitala. Myślałem wtedy że dobrze mi taki wyjazd zrobi, że w końcu wcisnę pauze odcinając się od wszystkiego i wszystkich. Miałem cichą nadzieję że sam, w spokoju, daleko od domu wreście będę miał czas na przemyślenia, na podjęcie dla mnie ważnych decyzji, podsumować to wszystko i pomyśleć kto jest a kto niekoniecznie moim prawdziwym przyjacielem.
I tak już od dwóch tygodni myślę i myślę starając się znaleść klucz do odpowiedzi.
Jednak na marne, niestety.
Teraz zbliżając się do wyjścia ze szpitala zaczynam popadać w coraz to większą flustracje, która odsłaniając mnie stale narasta.
Obowiązków jest coraz mniej. Jeden kluczowy czyli szkoła i poprawianie zagrożeń odeszła wraz z piątkiem. Lista obowiązków się skraca gdy jednocześnie lista zajęć terapeutycznych się wydłuża. Mam nawet wprowadzoną terapię rodzinną, aż sam jestem ciekaw co dobrego z tego wyniknie. Jest też psycholog u którego goszczę dość często, radząc się jego jaką decyzję podjąć by nikogo nie zranić.
Kalejdoskop uczuć nadal pozostaje bez zmian.
Powinienem przecież cieszyć z osiągania małych sukcesów jednak nie potrafię. Stale się czymś zamartwiam, już zacząłem tracić rachubę w tym co mnie nieustannie przygnębia.
Ogarnia mnie ... Już sam nie wiem co mnie ogarnia, z pewnością smutek i poczucie winy tylko nie za bardzo rozumiem dlaczego. Jednak to jest silniejsze ode mnie i nie jestem w stanie z tym walczyć.
Swoją drogą ciekawe co u moich znajomych/przyjaciół. Pewnie dobrze się bawią, zresztą jak zawsze dobry humor ich nie opuszcza ani na chwilę.
Ciekawe czy ktoś wogóle zauważył że mnie nie ma. Snuć takie wnioski mogę, wkońcu niedługo przed wyjazdem do szpitala gdy byłem a raczej zostałem sam jeden z przyjaciół nie odzywał się do mnie przez trzy tygodnie a tłumaczył to ze zapomniał o mnie ot tak.
Smutne to trochę bo kiedy ja najbardziej go potrzebowałem on najzwyczajniej w świecie zostawił mnie samego.
Poprostu zapomniał. :'(
Teraz pewnie dobrze się bawi zapominając o moim istnieniu.
Aż przypomniała mi się jeszcze jedna sytuacja.
Około miesiąc temu idąc przez las mówię przyjacielowi że będę w szpitalu i może mnie dość długo nie być rzucając na koniec wypowiedzi pytanie retoryczne
,, ciekawe czy gdy mnie nie będzie, to czy będzie komuś mnie brakować, czy będzie jakoś inaczej, czy pojawi się jakaś pustka,,
Mówiąc to nie oczekiwałem odpowiedzi z jego strony. On jednak odpowiedział (a mógł sobie to oszczędzić) ,,Co ty... Ciebie przecież nigdy nigdzie nie było więc czego miałoby brakować,,
Szczerze zasmuciło mnie to.
Poczułem że nie ma to dla niego żadnej wartości ani znaczenia że kiedy miał problem to starałem się pomóc, w ułamku chwili bezwartościowy stał się wspólnie spędzony czas tak samo jak wieczorne wypady na wioskę, wypady do knajp i pizze.
Tak odebrałem tę wypowiedź, może za bardzo wziąłem to do siebie.
Tak samo jak widzę że jestem dla kogoś niewidzialny, a później gdy taka osoba czegoś potrzebuje staje się nagle najlepszym przyjacielem by osiągnąć jakiś cel po czym zapomina o nas.
Nie jest przyjacielem.
W takich chwilach powiedzenie ,,najciemniej jest zawsze pod latarnią,, nabiera sensu.
Bo kiedy potrzebowałem pomocy (nie zawsze) często zostałem zlekceważony.
Oczywiście...
Każdy ma swoje problemy, ja to rozumiem i szanuję, ale tego jak można udawać że czegoś nie ma, obiecać coś po czym kłamać że babcia chora i nie pasuje się spotkać itd... bo lepiej (w tym samym czasie pośmiać się w maku przy frytkach.
Olewnie kogoś tylko dlatego że kiedyś nie wyszedł na dwór i przyjęcie tezy ,,nie dzwoń bo i tak nie wyjdzie,,
Jak zauważyłem dla niektórych osób za trudne jest to zadanie żeby przyjść i zapytać ,,wyjdziesz ?"
Pewnie niektóre osoby czytając to strzelą na mnie focha to i tak jest mi to chyba obojętne.
Chociaż będzie wiadomo kto tworzy sztuczną przyjaźń dla korzyści ...
Myślę że te osoby które po moim powrocie zostaną przy mnie, nie odwrócą zasługują by nazwać ich prawdziwymi przyjaciółmi , takimi na dobre i na złe.
Ten post ostatecznie przyjął inną formę niż wcześniej zakładałem, ale wbrew pozorom porusza tematy ważne.
Przepraszam jeśli kogoś tym wpisem uraziłem.
Przynajmiej teraz choć przez chwilę taka osoba może poczuć namiastkę tego co ja czułem.
Skąd ja znam to, że każdy ma cię gdzieś... Mam praktycznie tak samo. Jedyne miejsce owych "kolegów" spotykam to szkoła, a jak wiadomo rok szkolny się już kończy, więc i spotkania z nimi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Takie już jest nasze życie, ale dzięki takim lekcją wzmacniamy się i zaczynamy doceniać to co już mamy.
UsuńPozdr.
Masz nas, więc jakim prawem mówisz, że nie masz nikogo :v
OdpowiedzUsuńKiedy następny post? ;<
OdpowiedzUsuńNajbardziej boli kiedy wbija nam nóż w plecy osoba której ufamy i ona nam ufa. Może jesteś zbyt dobry dla swoich przyjaciół przez co zamiast dla nich przyjacielem stałeś się ostatnim kołem ratunkowym. Może pora poszukać nowych znajomości??
OdpowiedzUsuń